Ten post przeczytano już5761razy.
Dotarła do mnie nowość wydawnictwa homini: Twarze Jezusa Gezy Vermesa. Kilka zdań o tej książce: Sądzę, że głównym adresatem tej książki są chrześcijanie, których dręczy pytanie: "a jak to było tak naprawdę". Autor ma pod tym względem szczególne kwalifikacje: jako Żyd i wybitny historyk okresu międzytestamentalnego ma uprzywilejowany dostęp do literatury nie tylko wczesnochrześcijańskiej, ale też judaistycznej. Jako były ksiądz natomiast zna chrześcijaństwo "od środka". Osoby badające jakąś religię od zewnątrz, nigdy się w nią nie angażując często popełniają pewien błąd: o ile potrafią dość poprawnie zrekonstruować poszczególne elementy, to gdy trzeba je potem poukładać w jakąś strukturę – określić co jest elementem centralny – często zawodzą. Widać to również w przypadku dialogu międzyreligijnego, gdy reprezentanci odmiennych religii kierowani dobrą wolą usiłują zgłębić poglądy konkurencji. Od tego błędu Vermes wydaje się być wolny, pomimo tego, że jako historyk odrzuca podstawowe roszczenie chrześcijaństwa. Chciałoby się powiedzieć: wie co robi. W zasadzie większość książki mogłaby się ukazać w katolickim czasopiśmie teologicznym pod jednym warunkiem: każdy rozdział oddzielnie. Autor prezentuje bowiem po prostu poglądy na temat Jezusa autorów Nowego Testamentu. Oczywiście to "po prostu" dla wielu mogłoby być problematyczne, ale sądzę, że z wnioskami zasadniczo większość egzegetów by się mogła zgodzić. Książka ta uderza jednak przede wszystkim jako całość, podważa bowiem podstawowe założenie chrześcijańskiej egzegezy: założenie o jedności Nowego Testamentu, a przynajmniej o uzgadnialności poszczególnych wersji w nim zawartych. Autor bez zbytnich emocji, z całą życzliwością, bez zbytniego pośpiechu wykazuje, że wizje Jezusa według Jana, Pawła, Dziejów Apostolskich i Synoptyków są do siebie zasadniczo nieprzystające. Zadaje zatem jednocześnie kłam łowcom sensacji dowodzącym, że Kościół sfałszował przesłanie, albo że cały Nowy testament został podyktowany przez św. Pawła (albo jego uczniów). Do fałszerstwa doszło, ale na poziomie interpretacji czy przekładu i najczęściej nie było ono konsekwencją złej woli, co raczej ignorancji. Tytuł nadawany Jezusowi w starszych wersjach "Syn Boży" wydaje sie harmonizować z wizją Logosu u Jana, ale tylko tak długo, dopóki nie zapytamy "co autorzy mieli na myśli" – a do odpowiedzi na to pytanie materiał znajdujemy w literaturze judaistycznej. Jest to, podobnie jak cała third quest wielki tryumf metody historyczno-porównawczej. Chciałoby się sparafrazować A. de Tocqueville'a, który powiedział: kto badał i widział tylko Francję, ten nigdy i nic, rzec się odważę, nie pojmie z Rewolucji Francuskiej, a my powiemy: ktoś kto badał tylko Jezusa ten nigdy i nic nie pojmie z jego życia. Autor w swojej prezentacji obrał kolejność, która jako zamierzenie wydaje się interesująca – kolejność nie tyle chronologiczną (do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni), ale według malejącego stopnia wyrafinowania teologicznego i bliskości do Jezusa historycznego (co – uwaga – wcale nie pokrywa się z odwróconą chronologią – Paweł jest wcześniejszy od Marka, ale jego myśl dalsza od historii) – tak jak archeolog stopniowo zdejmujący kolejne warstwy ziemi i mozolnie odsłaniający stanowisko. Ładunek jak na książkę sensacyjną. Autor jednak nie jest beletrystą i jego profesorskie podejście psuje często ten efekt. Choć z drugiej strony całość jest napisana w dyskursie dydaktycznym, a nie akademickim, niektóre przeskoki w rozumowaniu wydają się "nie być do końca bezdyskusyjne". Autor świadomie nie chce wchodzić w akademickie polemiki bazując zasadniczo na tym, co można (?) uznać za pewien konsensus badaczy. Najbardziej dyskusyjne wydaje się jego przyjmowanie za oczywiste poglądu, że Jezus nigdy nic nie miał świadomie wspólnego z polityką (ale to temat na kiedy indziej). Sądzę, że książka ta może być doskonałym wstępem do naukowo-krytycznego zainteresowania się powstaniem chrześcijaństwa.
(913)
Bardzo trafna ocena poglądów prof. Vermesa. Pamiętam, jak pewien znany ksiądz, ale kompletny ignorant, próbował z nim polemizować kilka lat temu w Krakowie. Vermes go bez trudu ośmieszył. Nie chodzi mi o to, że Vermes nagle wyjaśnił chrześcijanom chrześcijaństwo, ale w gruncie rzeczy czegoś takiego dokonał. Kościół katolicki od stuleci głosi pogląd o jedności teologicznej Nowego Testamentu. Tymczasem roi się w nim od poglądów pochodzących z wielu źródeł. Dla mnie niczym sensacyjnym nie jest stwierdzenie, że poglądy synoptyków są inne i wręcz pod prąd wobec tego, czego nauczał Paweł.