Ten post przeczytano już51036razy.
Uczestniczyłem niedawno w niezwykle interesującej konferencji na Uniwersytecie Śląskim o relacjach między biologią a naukami humanistycznymi. Nie będę zdawał z niej relacji, choć usłyszałem wiele niezwykle inspirujących referatów (choć także i takich, które otwierały nóż w kieszeni). Jeden referat bardzo mną poruszył i zmusił do przemyślenia ponownie tego, do czego doszedłem. Wstyd pisać, bo wiem, jak narcystycznie to zabrzmi, ale był to referat, który sam miałem zaszczyt wygłosić (mp3). To dobry przykład na heglowską (czy inspirowaną Heglem) myśl, że tworzymy nie tylko świadomością, ale całą osobowością, i zdarzy się czasem człowiekowi napisać coś, co jest mądrzejsze od niego samego. W zasadzie wszystko, co powiedziałem, wypływa wprost z mojej dotychczasowej pracy, w zamierzeniu miało ją podsumować, a faktycznie ją zasadniczo przeorientowało. W czym rzecz:
Dotychczasowe próby zastosowania teorii biologicznych do materii społecznej (analizuję je szerzej w drugim rozdziale książki Mechanizmy ewolucji religii) opierały się na założeniu, że między oboma ‚królestwami’ (światem natury i społeczeństwa) istnieją pewne fundamentalne izomorfie, które usprawiedliwiają przenoszenie teorii z biologii do socjologii. Spencer oparł się na izomorfii między organizmem a organizacją społeczną (izomorfia systemowa), memetycy (np. W.G.Runciman), między genem a jednostką dziedziczenia kulturowego czy społecznego, Ina Wunn na izomorfii między religiami a gatunkami, ekolodzy organizacji na jeszcze wyższym poziomie (choć posługują się terminologią zaczerpniętą z niższego) – relacji między gatunkami i między organizacjami. Zakorzeniają więc teorię społeczną na pewnym poziomie rzeczywistości. W książce stawiam im zarzut, że, po pierwsze, traktują te poziomy jako istniejące samoistnie, tymczasem nie da się zrozumieć tego, co się dzieje na każdym z nich, bez uwzględnienia kontekstu, jakim są pozostałe poziomy. Tak jak geny nie istnieją (w sensie działania) poza organizmami, tak organizmy nie istnieją poza populacjami składającymi się na gatunek. Poszczególne poziomy rzeczywistości biologicznej nie są emergentne, ale określają się wzajemnie w fundamentalny sposób. Po drugie, choć również w rzeczywistości społecznej występują określone poziomy rzeczywistości, to jednak nie są one dokładnie równoległe do tych, składających się na rzeczywistość biologiczną. Dla przykładu religie, jako twory zorganizowane są izomorficzne nie tylko z gatunkami (jak zakładała Ina Wunn), ale też z organizmami. Uważałem, że mimo wszystko izomorfie te stanowią podstawę pod przeniesienie darwinizmu na grunt socjologii, choć musi to być darwinizm mocno zmodyfikowany, uwzględniający wspomniane nakładanie się izomorfii.
W swoim referacie dodałem jeszcze jeden zarzut (w zasadzie i on obecny był, jednak tylko w tle, w samej książce). Mając świadomość, że duża część z moich słuchaczy, to najprawdopodobniej pasjonaci memetyki, zwróciłem uwagę, że koncepcja Dawkinsa, na której się memetyka opiera, bynajmniej nie jest reprezentantką meinstreamu biologii ewolucyjnej, że wielu ewolucjonistów odrzuca jej podstawowe założenie, iż najważniejszym czy nawet jedynym poziomem, na którym dokonuje się dobór naturalny jest poziom genu. Podręczniki ciągle pisane są z perspektywy doboru dokonującego się na poziomie organizmu (i są po temu mocen teoretyczne podstawy), a dyskutowane są też wyższe poziomy doboru: grupowego (badania Ch. Goodnighta) czy gatunkowego (S. J. Gould). Może kiedyś dyskusja ta zakończy się konsensusem (choć obstawiałbym, że nie będzie to rozwiązanie ‚albo-albo’, raczej ‚zarówno-jak-i’), co z tego będzie wynikać dla socjologii? Literalnie nic.
Celem bowiem, który w gruncie rzeczy sobie stawiamy (my, socjolodzy darwinizujący ewolucjoniści), nie jest przeniesienie darwinizmu na grunt socjologii, ale zbudowanie socjologicznej teorii ewolucji o charakterze wariacyjno-selekcyjnym, czyli takim, jak darwinizm. Takie teorie zresztą już w socjologii występowały (choć zwykle nie określano ich ewolucyjnymi), i jak wielokrotnie przekonywałem, warto do nich sięgać, czy nawet uczynić fundament (choćby tutaj, no i w całej MER). Jak w wykonaniu tego zadania może nam pomóc znajomość biologii? Moim zdaniem przede wszystkim w uchwyceniu kluczowych problemów, które muszą być rozwiązane w teorii wariacyjno-selekcyjnej (ale już nie na poziomie samych rozwiązań). Te problemy to:
1) z jakich empirycznych (nie ‚tylko analitycznych’) poziomów składa się rzeczywistość społeczna; jakie właściwości posiadają byty składające się na poszczególne poziomy;
2) na których z tych poziomów dokonuje się selekcja; możliwe, że dokonuje się na wielu poziomach, wówczas należy określić warunki występowania oraz siłę tych procesów.
3) jakie siły selekcji tu działają, czy jest to tylko selekcja negatywna (à la dobór naturalny) czy także pozytywna (à la dobór płciowy);
4) na czym polega powstawanie i śmierć nowych bytów społecznych
5) inspirujące jest także zadanie pytania czy działają tu inne niż selekcja mechanizmy ewolucji, jak dryf (patrz MER rozdział 4.1.5), jakie formy przyjmują mutacje (4.1.4), czy występują też transdukcje (4.1.2); należy przy tym określić znowu, jakie są uwarunkowania tych procesów i jaką faktycznie w świecie społecznym odgrywają rolę.
Innymi słowy, do zbudowania wariacyjno-selekcyjnej teorii ewolucji założenie izomorfii ze światem biologicznym nie jest niezbędne, jest wręcz szkodliwe! One oczywiście występują, i są niezwykle urzekające. Gdy czytałem wspaniałą książkę Ernsta Mayra To jest biologia, co rusz wykrzykiwałem: ‚to tak, jak w socjologii!’, ‚to zupełnie tak, jak z ideami kulturowymi!’, ‚ to identycznie, jak organizacje społeczne!’. Sądzę jednak, że – wzorem Spencera – winniśmy zachować czujność na momenty, w których izomorfie ulegają załamaniu. O czym wielu zapomina, Spencer, po wyliczeniu kilku kluczowych analogii między organizmem a organizacją, wskazał też kilka istotnych różnić. Wprawdzie uważam, że jego argumenty były mylne, bo oparte na niepełnej wiedzy o świecie biologicznym i kierowane częściowo doktryną praktyczną autora, to sama postawa i – mówiąc Heraklitem – spodziewanie się niespodziewanego – winna nam towarzyszyć.
W swojej książce dałem zarys odpowiedzi na wymienione pytania ograniczając się do rzeczywistości religii. Skoro, jako się rzekło, książka ta należy do tych, które pisze się (pod różnymi tytułami) wiele razy na nowo, może nawet całe życie, postaram się tu, na blogu, jeszcze raz wyłożyć jej podstawowe założenia, w języku może nieco mniej hermetycznym (czy jeszcze potrafię?).
(967)
Cytuję:"Dotychczasowe próby zastosowania teorii biologicznych do materii społecznej (analizuję je szerzej w drugim rozdziale książki Mechanizmy ewolucji religii) opierały się na założeniu, że między oboma ‚królestwami’ (światem natury i społeczeństwa) istnieją pewne fundamentalne izomorfie, które usprawiedliwiają przenoszenie teorii z biologii do socjologii"
Z biologii do socjologii nie trzeba niczego przenosić i odwrotnie. Trzeba jedynie połączyć to, co sztucznie rozdzielono. Poszukiwanie analogii mija się z celem, tak jak porównywanie religii do biologicznego gatunku. Istnieje pewne podobieństwo, ale nie równoznaczność.Organizm memetyczny, czy jak kto woli kulturowy, gatunek kulturowy, wykazują pewne cechy z tradycyjnej definicji gatunku,czy organizmu, ale bez przesady- są to odrębne kategorie, tak jak wirus komputerowy nie ma wszystkich cech "wirusa biologicznego".
Skąd ta mania porównywania i tworzenia "fałszywych dylematów" ?
„Skąd ta mania porównywania”
porównania zwracają uwagę na cechy, których związków inaczej by nie dostrzeżono.
Poniekąd ma Pan rację.
Moje stanowisko wynika stąd, iż nieudane porównywanie zapoczątkował w sposób istotny R. Dawkins.
(gen, mem, itd.)
"Fałszywe dylematy"
Baza jałowych sporów, rodzaj pasożytniczego wirusa, błąd przetwarzania informacji wynikający z mechanizmu kontekstowego przetwarzania informacji i słabej spójności kontekstów.
Pytanie o istnienie boga, powtarzane od tysięcy lat, jest także błędem tego samego rodzaju – fałszywym dylematem.