Wykład, który wygłosiłem 24 kwietnia 2018 dla Pracowni Pytań Granicznych. Był okazją do rozwinięcia tez artykułu z „Przeglądu Religioznawczego” (oryginał: http://hdl.handle.net/10593/20427 )
(342)
Wykład, który wygłosiłem 24 kwietnia 2018 dla Pracowni Pytań Granicznych. Był okazją do rozwinięcia tez artykułu z „Przeglądu Religioznawczego” (oryginał: http://hdl.handle.net/10593/20427 )
(342)
W sobotę wystąpiłem w audycji „Prosto z poznania” (to mój radiowy debiut) na temat ostatniego synodu poświęconego rodzinie. Audycja jest do wysłuchania na stronie rozgłośni radia „Merkury”. W tym miejscu chciałbym kilka rzeczy uporządkować i dopowiedzieć.
Stawiam mianowicie tezę, że synod został od początku pomyślany i zwołany aby rozwiązać kwestię praktyczną: dopuszczenia rozwodników żyjących w nowych związkach do komunii. Dotychczasowe tradycyjne stanowisko Kościoła opierało się na słowach Jezusa, które faktycznie trudno interpretować inaczej: Mk 10,11-12 i Łk 16,18 „Powiedział im: Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo”. W późniejszej redakcji Mateusza dodano wprawdzie wyjątek („Ktokolwiek by odprawił żonę swoją, z wyjątkiem przyczyny wszeteczeństwa, i poślubił inną, cudzołoży”), wykorzystywany zresztą przez niektóre denominacje protestanckie jako uzasadnienie rozwodu w przypadku zdrady. Nauczanie Kościoła nie uwzględniło tego wyjątku, więc jest dość jednoznaczne. Jedynie „białe” małżeństwa mogą liczyć na wyrozumiałość (podobnie jak „białe” związki homoseksualne, choć naturalnie nie uznawane za małżeństwa). (czytaj dalej…)
(222)
Z przyjemnością informuję, że moja najnowsza (2013) książka, Mechanizmy ewolucji religii została właśnie zAMURowana, czyli udostępniona na platformie AMUR. Można ją pobrać pod adresem http://hdl.handle.net/10593/11373
Zapraszam do lektury!
Przy okazji: niektóre moje książki ukazały się także na platformie Otwórz książkę.
(1353)
Podsumujmy punkt, do którego dotarliśmy w rozważaniach nad naturą religii:
Grupy religijne mają najczęściej charakter systemowy, gdzie obie części: organizacja (skupiająca i organizująca specjalistów) oraz wspólnota wiernych powiązane są wzajemnymi relacjami. Na relacje te składają się trzy szlaki: przekaz energii (zasobów), przekaz informacji (wiedzy o ŚN) oraz zwykle przepływ populacji (w organizacji kastowej ten element nie wystepuje, w organizacji wymagającej celibatu – przepływ jest jednokierunkowy).
Sens istnienia organizacji religijnej sprowadza się do tego, że jej członkowie dysponują wiarygodną dla wspólnoty informacją o środowisku nadprzyrodzonym (ŚN), której to informacji członkowie wspólnoty potrzebują, by ułożyć swoje życie z uwzględnieniem uwarunkowań płynących z tego środowiska lub by rozwiązać jakieś doraźne problemy życiowe (albo problemy, których źródła doszukuje się w ŚN albo problemy, które pragnie się rozwiązać przy pomocy ŚN). Aby organizacja religijna mogła funkcjonować na profesjonalnym poziomie, musi skupiać specjalistów, a zatem osoby, które dużą część swego życia poświęcają działalności religijnej, kosztem działalności utylitarnej (zdobywania środków do życia) a czasem także prokreacyjnej (zakładania rodzin). Aby tę pełnoetatowość umożliwić wspólnota musi stać się dla organizacji źródłem energii, a ściślej – zasobów materialnych.
Prezentując tę koncepcję przed różnymi gremiami odniosłem wrażenie, iż teza o utrzymywaniu organizacji w oparciu o ekonomiczne zasoby (ściślej – część nadwyżek) wspólnoty odbierana bywa jako nieco antyklerykalna czy wręcz (o zgrozo) trącąca marksizmem. Doprawdy, nie wiem co jest antyklerykalnego w zauważeniu oczywistego faktu, że kapłani muszą jeść, gdzieś mieszkać a czasem też utrzymać rodzinę i, że aby poświęcać czas na studiowanie świętych tekstów czy rytuałów zwalniani są zwykle z obowiązku pracy zarobkowej. Przypomina to trochę zgorszenie (autentyk) pewnej dziewczynki z pobożnego domu, która dowiedziała się, że księża też korzystają z WC. Zgorszenie to uwarunkowane jest specyficzną tradycją religijną, jaka tu na zgorszonych promieniuje. Gloryfikuje ona bowiem ubóstwo czyniąc tym samym finansowe sprawy kapłanów równie wstydliwymi jak ich sfera seksualna. Staram się jednak, by moja koncepcja nie ograniczała się jedynie do katolicyzmu.
Stopień i forma tego ekonomicznego uzależnienia organizacji od współnoty może być naturalnie różna. Religie w momentach narodzin (stadium "sekty") zwykle nie różnicują się tak wyraźnie na specjalistów i zwykłych wiernych, stąd też zasoby muszą pozyskiwać na często niekonwencjonalnych droga. Również wymagania co do wiedzy religijnej w stosunku do wszystkich wiernych są wyższe. Organizacja religijna może czerpać zasoby bezpośrednio ze wspólnoty (przez datki, darowizny, skałdki, darmowa praca) lub pośrednio (zasoby wspólne pozyskane na drodze poboru podatków, z których państwo łoży na konkretną organizację religijną). W pewnych szczególnych sytuacjach organizacje muszą osiągnąć pewną samowystarczalność: dotyczy to przede wszystkim organizacji misyjnej, która nie posiada jeszcze własnej wspólnoty, na której mogłaby się oprzeć (tę formę w chrześcijaństwie uprawomocnił św. Paweł). Odbywa sie to jednak kosztem działalności ściśle relgiijnej.
Drugi wymiar systemowości – nierównomierny rozdział informacji o ŚN również zdaje się być kontrowersyjny. W kręgach "oświeconych" (i to zarówno katolickich jak i laickich) zwykło się bowiem utyskiwać na niski poziom wiedzy religijnej "przeciętnych" katolików czy protestantów (stosowne, choć już dość stare dane przytaczam w artykule Polish Religiousness: Mainstream and Peripheries.
W istnienie Boga wierzy 91,4% Polaków – najwięcej wśród narodów w tym rejonie Europy. Oznacza to jednak, że istnieje pewien procent katolików, którzy w Boga nie wierzą [za katolików uważa się 96% Polaków]. Jeszcze większy procent katolików nie wierzy w życie po śmierci, gdyż wiarę taką deklaruje 69% Polaków, 65,8% wierzy w zmartwychwstanie z czego tylko 50% w zmartwychwstanie z ciałem i duszą. Istnienie nieba uznaje 72,8% Polaków, ale piekła już tylko 31%. Kim jest dla Polaków Jezus Chrystus? Okazuje się, że tylko 26% podziela wiarę Kościoła katolickiego, że jest Bogiem i człowiekiem. 50% Polaków, naturalnie nieświadomie, skłania się do monofizytyzmu, uznając, że Chrystus jest Bogiem, a 7,4% skłania się do arianizmu czy unitarianizmu, uznając Jezusa za człowieka [E. Jarmoch Religijność indywidualna Polaków:392].
Nie jest to bynajmniej polska specyfika, ani specyfika katolicyzmu (por. Bruce Religion and Rational Choice: 197). Utyskiwania tego rodzaju da się słyszeć w różnych językach (ciekawe, że trudno znaleźć analogiczne zarzuty dotyczące nie-znajomości praw Newtona czy szczegułów teorii ewolucji Darwina).
Tymczasem z przedstawionej tu koncepcji wynika, że taki stan rzeczy jest najzupełniej normalny. "Ludziom religii" trudno jest może przyjąć do wiadomości, że dla wielu ludzi praktycznie religia nie jest najważniejszą sprawą w życiu, że na codzień bardziej troszczą się o inne kwestie. Informacji o ŚN szukają zaś wówczas, gdy są im potrzebne i takich, jakie są im potrzebne. Fakt, że wielu katolików myli niepokalane poczęcie z dziewiczym, albo że większość protestantów czy katolików w USA nie potrafii podać ani jednego proroka Starego Testamentu (por. Atran 2013:188) nie musi świadczyć o ich ukrytym ateizmie.Te informacje po prostu nie były im dotąd potrzebne w życiu religijnym.
Wynika z tego, że nie da się zdefiniować religii morfologicznie, na podstawie zestawu wierzeń podzielanych przez jej wyznawców. System wierzeń jest czymś (mówiąc językiem Znanieckiego) obiektywnym, w przypadku rozbudowanych religii żadna jednostka nie posiada jego pełnej znajomości. Jest zatem zasobem zbiorowym, nad którego piecze powierzono specjalistą i z którego korzystają w miarę potrzeb (życiowych i intelektualnych) laiccy wierni.
(203)
Chociaż Syntetyczna teoria ewolucji religii (STER) inspirowana jest kilkoma teoriami biologicznymi (klasyczny darwinizm, punktualizm, teoria systemów rozwojowych, biologiczna definicja gatunku i in.), to składa się niemal wyłącznie z czysto socjologicznych komponentów i można by w zasadzie przedstawić ją bez jakichkolwiek aluzji do biologii, tak, że nieobeznany z nią czytelnik wspomnianych inspiracji mógłby się nie domyślić. Zapewne byłoby to korzystne z ‘politycznego’ punktu widzenia, wziąwszy pod uwagę z jak negatywnym odbiorem wszystko co trąci biologią się spotyka w środowisku humanistów. Inspiracje te jednak są w tym przypadku faktem, samemu nie dostrzegam niczego złego w inspirowaniu się ‘twardszymi’ naukami, więc nie będę ich ukrywał, choć, co warto podkreślić, teoria socjologiczna winna się bronić na czysto socjologicznym gruncie, bez zapożyczania autorytetu od poważniejszych nauk. Jak pisałem ostatnio, socjolodzy nie mogą się wyręczać biologami w rozwiązywaniu problemów, które stawia rzeczywistość społeczna. Inspiracje ‘zewnętrzne’ mogą jednak zwrócić uwagę na problemy dotąd niedostrzegane lub ich możliwe rozwiązania. Dla mnie największą korzyścią z biologicznych lektur było dostrzeżenie związku miedzy problemami i teoriami, które zwykle w socjologii nie były wiązane. (czytaj dalej…)
(299)
Uczestniczyłem niedawno w niezwykle interesującej konferencji na Uniwersytecie Śląskim o relacjach między biologią a naukami humanistycznymi. Nie będę zdawał z niej relacji, choć usłyszałem wiele niezwykle inspirujących referatów (choć także i takich, które otwierały nóż w kieszeni). Jeden referat bardzo mną poruszył i zmusił do przemyślenia ponownie tego, do czego doszedłem. Wstyd pisać, bo wiem, jak narcystycznie to zabrzmi, ale był to referat, który sam miałem zaszczyt wygłosić (mp3). To dobry przykład na heglowską (czy inspirowaną Heglem) myśl, że tworzymy nie tylko świadomością, ale całą osobowością, i zdarzy się czasem człowiekowi napisać coś, co jest mądrzejsze od niego samego. W zasadzie wszystko, co powiedziałem, wypływa wprost z mojej dotychczasowej pracy, w zamierzeniu miało ją podsumować, a faktycznie ją zasadniczo przeorientowało. W czym rzecz:
Dotychczasowe próby zastosowania teorii biologicznych do materii społecznej (analizuję je szerzej w drugim rozdziale książki Mechanizmy ewolucji religii) opierały się na założeniu, że między oboma ‚królestwami’ (światem natury i społeczeństwa) istnieją pewne fundamentalne izomorfie, które usprawiedliwiają przenoszenie teorii z biologii do socjologii. Spencer oparł się na izomorfii między organizmem a organizacją społeczną (izomorfia systemowa), memetycy (np. W.G.Runciman), między genem a jednostką dziedziczenia kulturowego czy społecznego, Ina Wunn na izomorfii między religiami a gatunkami, ekolodzy organizacji na jeszcze wyższym poziomie (choć posługują się terminologią zaczerpniętą z niższego) – relacji między gatunkami i między organizacjami. Zakorzeniają więc teorię społeczną na pewnym poziomie rzeczywistości. W książce stawiam im zarzut, że, po pierwsze, traktują te poziomy jako istniejące samoistnie, tymczasem nie da się zrozumieć tego, co się dzieje na każdym z nich, bez uwzględnienia kontekstu, jakim są pozostałe poziomy. Tak jak geny nie istnieją (w sensie działania) poza organizmami, tak organizmy nie istnieją poza populacjami składającymi się na gatunek. Poszczególne poziomy rzeczywistości biologicznej nie są emergentne, ale określają się wzajemnie w fundamentalny sposób. Po drugie, choć również w rzeczywistości społecznej występują określone poziomy rzeczywistości, to jednak nie są one dokładnie równoległe do tych, składających się na rzeczywistość biologiczną. Dla przykładu religie, jako twory zorganizowane są izomorficzne nie tylko z gatunkami (jak zakładała Ina Wunn), ale też z organizmami. Uważałem, że mimo wszystko izomorfie te stanowią podstawę pod przeniesienie darwinizmu na grunt socjologii, choć musi to być darwinizm mocno zmodyfikowany, uwzględniający wspomniane nakładanie się izomorfii. (czytaj dalej…)
(966)
Już wkrótce ukażą się Mechanizmy ewolucji religii. To niewątpliwie najważniejsza moja książka. Z jednej strony zbiera ona elementy, z tego, co dotąd zrobiłem, scala to na zupełnie nowej podstawie, ale też, jak sądzę wyznacza kierunek dalszych moich badań i dociekań. Jest to książka z tych, które pisze się (pod różnymi tytułami) całe życie.Mógłbym zastosować do niej to, co Simmel napisał o Filozofii pieniądza: „To ona jest naprawdę moją książką, pozostałe zdają mi się bezbarwne i wydaje się, jakby mógł je napisać ktoś inny”.
(722)