Ten post przeczytano już3203razy.
W trzecim rozdziale swej książki, pt. Misja do Żydów – dlaczego prawdopodobnie odniosła sukces, Rodney Stark ponownie rzuca wyzwanie powszechnie przyjętym poglądom posługując się w tym celu swą wiedzą o współczesnych ruchach religijnych.
Tradycyjna historiografia, choć różni się w kwestii dokładnego ustalenia momentu rozłamu między chrześcijaństwem a judaizmem, to jednak po stwierdzeniu tego rozdziału zasadniczo traci z oczu Żydów lub postrzega ich jako ruch wyłącznie konkurencyjny, zewnętrzny w stosunku do Kościoła. Stark stawia tezę w tym kontekście zaskakującą: „Żydzi stanowili znaczące źródło konwertytów przynajmniej do późnego czwartego wieku” (49). Podobnie jak w poprzednim rozdziale, o klasach, w sformułowaniu tym uderza brak precyzji. Cóż bowiem znaczy „znaczące”? 10% czy 40%? A może 80%? Przy założeniu że konwersji takich nie było w ogóle, tezę Starka łatwo udowodnić, a niemożliwe jest ją obalić. Dopiero dalej znajdujemy nieco precyzyjniejsze sformułowania – uważa mianowicie, ze jeszcze w połowie drugiego wieku Kościół był zdominowany przez chrześcijan pochodzenia żydowskiego. Odnośnie do trzeciego, czwartego i początków piątego wieku, było to nadal „znaczące” źródło chrześcijan.
Przyjrzyjmy się jednak jego argumentacji.
Zasadniczymi argumentami, które – zdaniem Starka – dowodzić by miały, że Żydzi nie nawracali się na chrześcijaństwo są: 1) fakt, że po tryumfie chrześcijaństwa żydzi nadal trwali jako odrębna grupa oraz 2) wzajemna wrogość przejawiająca się w tekstach. Jak poprzednio, punktem wyjścia dla podważenia potocznego poglądu, jest analiza porównawcza. Tym razem jednak nie donosi się do współczesnych NRR, ale analogii do stosunku chrześcijaństwa do judaizmu szuka w judaizmie reformowanym. Judaizm reformowany był atrakcyjnym rozwiązaniem dla Żydów, którzy czuli się rozdarci między własną tradycją, a otaczającym ich społeczeństwem. Judaizm reformowany był formą nie etnicznej religii opartej na Starym Testamencie, dostosowanej do nowych warunków. Aby uzasadnić fakt, iż dla części Żydów takie rozwiązanie mogło być atrakcyjne, Stark, z właściwą sobie manierą ogłasza swoje Tezy, które są: jedne cokolwiek banalne, inne ciekawe, inne wydają się wątpliwe, ale wszystkie, zapisane po dwukropku kursywą mają brzmieć Naprawdę Naukowo. Weźmy takie twierdzenie: „ludzie są bardziej skłonni przyjmować nową religię w zakresie, w jakim zachowuje ona ciągłość z konwencjonalną religią, z którą są już zaznajomieni”. Cóż takiego mówi to „twierdzenie”? Przede wszystkim o jakich ludzi tu chodzi? Wszystkich, czy tych, dla których religia jest istotna? Przecież jeśli ktoś wybiera nową religię, oznacza to, ze musiał starą odrzucić. Jeśli miał po temu jakieś powody, to raczej będzie szukał religii, która ciągłości z tamtą nie będzie zachowywać. Jaka jest ciągłość między konwencjonalnym chrześcijaństwem a popularnymi na Zachodzie religiami orientalnymi?
Stark usiłuje dowieść, ze sytuacja zhellenizowanych Żydów diaspory starożytności przypomina sytuację wyemancypowanych Żydów zasilających ruch judaizmu reformowanego. W zasadzie trudno coś zarzucić tej części rozumowania. A jednak wniosek, jaki stąd wyprowadza Stark jest już co najmniej wątpliwy.
„Gdy Synod Apostolski zadecydował nie wymagać od konwertytów przestrzegania Prawa, stworzył religię wolną od etniczności. Istnieje tradycja, że pierwszym tego owocem był gwałtowny sukces misji wśród pogan. Ale kto mógł w pierwszej kolejności wsłuchać się w ten rozłam? Kto mógł w odnieść z niego zasadnicze korzyści?” (59) Oczywiście, zhellenizowani Żydzi.
Wbrew temu pozwolę sobie przypomnieć, że synod jerozolimski w ogóle nie rozważał sytuacji Żydów-chrześcijan, a jedynie konwertytów pogańskich, tak więc Żydzi niczego na nim nie zyskiwali. Zasadniczą wątpliwość budzi we mnie ujęcie chrześcijaństwa, jako liberalnego judaizmu. Liberalnym judaizmem był akurat (wbrew paulińskiemu mitowi) ruch faryzejski, który poszukiwał takiej formuły judaizmu, która dałaby się praktykować we współczesnym świecie, bez świątyni i ofiar. Stark bazując na paradygmacie ekonomicznym usiłuje wykazać, iż chrześcijaństwo Żydom bardziej „się opłacało”. W przypadku pogan sympatyzujących z judaizmem rachunek korzyści z przystąpienia do chrześcijan wydaje się być rzeczywiście korzystny, przede wszystkim odpada konieczność obrzezania. Korzyść ta nie dotyczy jednak Żydów! Co więcej, przejście na chrześcijaństwo wiązało się dla Żydów z pewnymi kosztami, których Stark w swoim rachunku nie uwzględnia: judaizm był w Imperium religią legalną, Żydzi jako społeczność byli liczni i dobrze zorganizowani. Żyd przechodzący na chrześcijaństwo tymczasem stawiał się poza nawiasem życia publicznego. Nie musiał może jeść produktów koszernych, ale nakładano mu za to szereg innych ograniczeń – czy to w jedzeniu mięsa pochodzącego z ofiar (główne źródło tego produktu dla uboższych w miastach pogańskich), czy w dziedzinie etyki seksualnej, która – jak dowodzi w kolejnym rozdziale była dużo bardziej rygorystyczna u chrześcijan.
Istotnym momentem rozumowania Starka jest założenie, iż Żydzi, niezależnie od wyznania utrzymywali dawne relacje społeczne na gruncie więzi rodzinnych czy przyjaźni. Wydaje się, że nie docenia on zdolności religii do generowania wrogości i podziałów. Gdy obydwie strony obrzucają się klątwami, rozpowszechniają fałszywe oskarżenia, trudno o przestrzeń do zawiązywania przyjaźni. Pamiętajmy też, że chrześcijanie – za ewangelistą Mateuszem – byli przekonani, iż Żydzi ściągnęli na głowę swą i swych dzieci dobrowolnie klątwę za zabicie Boga.
Stark stawia interesujące pytanie, na które należałoby odpowiedzieć: dlaczego chrześcijaństwo nie poszło w kierunku wskazanym przez Marcjona, który w ogóle odrzucił wszelkie pozostałości judaizmu. Autor uważa, iż odrzucenie Marcjona było rezultatem właśnie „znaczącej” obecności Żydów. Przychodzą mi jednak do głowy inne odpowiedzi: najprostsza mówi, iż nie odrzucono żydowskich korzeni dlatego, że nie uczynił tego sam Jezus ani Dwunastu. Związek z judaizmem był dla chrześcijan z kilku względów korzystny: judaizm był religią starożytną, czego nie negowali nawet jego greccy wrogowie, podczas gdy jednym z zarzutów, z jakim stykali się chrześcijanie było, iż wyznają oni nową religię, a w tych sprawach innowacje nie cieszyły się szacunkiem. Związek z judaizmem pozwalał więc uszczknąć nieco z opromieniającej go aury szacowności. W ten sposób chrześcijaństwo się uwiarygodniało, a przynajmniej mogło mieć taką nadzieję. Zresztą, czy przesłanie o Jezusie mesjaszu może być zrozumiane w zupełnym oderwaniu od ST? Wszak autorytatywne pisma chrześcijan roją się wręcz od cytatów z pism żydowskich (właściwie – ich greckich przekładów, co nie zmienia charakteru relacji).
Chrześcijaństwo nie nawiązywało do judaizmu, ono utrzymywało z nim ciągłość. Odmienne wrażenie powstać by mogło z przeceniania pism Pawłowych, które jednak są reprezentatywne jedynie dla jednego z nurtów chrześcijaństwa, w czasie ich powstawania – skrajnego.
Wspomniałem w poprzednim tekście, że teza o stałym napływie Żydów wydaje się sprzeczna z wysuniętą tam tezą bazie chrześcijaństwie w klasach średnich i wyższych. Jeśli bowiem rację ma teraz, oznaczałoby to, że chrześcijaństwo nadal pozostawało sektą w ramach judaizmu. Przeciwko temu przemawia jednak fakt, że dość wcześnie chrześcijaństwo przestało być z judaizmem kojarzone. Gdyby większość, czy znaczącą część chrześcijan stanowili Żydzi, znalazłoby to odbicie w zarzutach stawianych przez pogańskich polemistów, ci jednak nie traktowali chrześcijaństwa jako heretyckiego nurtu judaizmu.
(368)