Ten post przeczytano już5237razy.
Jak zauważył recenzent w Social Forces (dostęp przez bazy UAM) Turnerowi z całą pewnością nie można zarzucić braku ambicji. Podejmuje on próbę uprawiania teorii socjologiczne z rozmachem, na jaki niewielu amerykańskich uczonych odważyło się od czasu Parsonsa. Podchodziłem do lektury tej książki z tym większą nadzieją, że autor przy wielu okazjach wypowiadał się bardzo dobrze o Spencerze (np., że jest to "zapomniany Gigant teorii socjologicznej), a i pobieżny przegląd spisu treści tej, jak i kolejnej jego książki (Theoretical Principles of Sociology, vol1) wskazuje, że Spencer stanowi dla niego jedno z najważniejszych źródeł inspiracji. W wielu miejscach wyraża też bardzo pozytywny stosunek do biologii i w ogóle "twardej nauki", co często dobrze wróży. Jak zauważył Stanisław Andreski kontakt z dziedzinami, w który blagierstwo jest dużo trudniejsze niż w humanistyce dobrze robi socjologom. Niestety, w przypadku Turnera kontakt ten był chyba dość pobieżny (o tym niżej). Turner sięga do tradycji funkcjonalizmu próbując ją nieco unowocześnić. Zamiast więc mówić o "funkcjonalnych niezbędnikach" woli mówić o siłach, które odpowiadają za pojawienie się instytucji społecznych.Odcina się od wielu innych poszukiwaczy "głównej sprężyny" widzi takich sił działających na poziomie makro pięć, są to: populacja, produkcja, reprodukcja, regulacja i dystrybucja. Według mnie, to niezbyt uzasadniony podział, zwłaszcza rozdzielenie populacji od reprodukcji i dystrybucji od produkcji. Turner trafnie zauważa ważny błąd wiążący się z pojęciem "niezbędników" – taka teoria w zasadzie nie dopuszcza możliwości porażki. Tradycyjny funkcjonalizm nie wyjaśniał też jak ludzie tworzyli instytucje.
Zasadniczo w książce Turnera jest sporo zasadnych postulatów, ale… jak to mówią, dobrymi intencjami…
Duża część książki składa się z opisu – mówiąc w pewnym uproszczeniu, jak to wszystko wpływa na wszystko. Zasadniczo są to opisy dość abstrakcyjne, acz – co trzeba oddać autorowi, pisane językiem znacznie lepszym niż np. u Parsonsa. Choć dla autora to chyba gorzej, gdyż łatwiej dojrzeć, iż jedynym jego twórczym wkładem jest nowa organizacja dość starego i wtórnego materiału, dobrze znanego z Parsonsa, White'a, Lenskiego czy innych. W zasadzie poza wstępnymi, bardziej teoretycznymi rozdziałami książka jest po prostu nudna, przepełniona dość banalnymi stwierdzeniami.
Polscy czytelnicy Turnera (mam na myśli przede wszystkim jego podręcznik, dość popularny na Współczesnych teoriach socjologicznych) wiedzą, że autor uwielbia tabelki, wyrażanie swoich myśli rysunkami, schematami przypominającymi schematy blokowe itp. O ile tabele faktycznie streszczają często przegadane wywody, to sens owych schematów, gdzie (niemal) od wszystkiego biegnie (jakaś) strzałka do (niemal) wszystkiego jest co najmniej problematyczny, no, ale można to uznać za pewną fanaberię autora i wyraz jego sympatii do "twardej nauki". W książce tej jednak – moim zdaniem – przesadził. Otóż postanowił wyrazić złożone zależności "wszystkiego z wszystkim" przy pomocy równań… no właśnie, chyba tylko mających przypominać równania matematyczne, bo odnoszę wrażenie, że z jakąkolwiek matematyką mają niewiele wspólnego. Jest to – niestety- tylko, jak pisał Andreski w "Czarnoksięstwie w naukach społecznych" mamienie znakami matematyki.
Turner posługuje się też pojęciem zaczerpniętym z biologii ewolucyjnej, mianowicie "presją selekcyjną". Uważa jednak, że skoro w społeczeństwie działa ewolucja bardziej lamarkistowska niż darwinowska (swoją drogą popularna, acz dyskusyjna teza), to może nadać im inne znaczenie. Otóż – wbrew znaczeniu przyjętemu w biologii – presje te mogą ludzi do czegoś popychać. Kładzie więc nacisk na słowo "presja" zupełnie lekceważąc "selekcyjna". często pisze o tych presjach tam, gdzie o żadnej selekcji mowy nie ma. Tym samy, niestety, właściwie wyeliminował selekcję jako mechanizm ewolucyjny, mimo werbalnych przeciwnych zapewnień.
Książka ta ma mimo wszystko sporą wartość, przede wszystkim…. jako głos podtrzymujący dyskusję o ewolucji społecznej, głos doniosły, zwłaszcza, że książka ukazała się w 2003 roku, rok przed książką Lenskiego, sześć lat przed książką Rucimana no i siedem lat przed swoją drugą książką o ewolucji – wspomnianym pierwszym tomem traktatu Teoretycznych zasad socjologii (tytuł z premedytacją nawiązuje do Spencera) – okazuje się więc, że ewolucjonizm socjologiczny żyje i ma się dobrze.
(353)
Jonathan Turner - Human institutions. A Theory of Societal Evolution,