Jak zauważył recenzent w Social Forces (dostęp przez bazy UAM) Turnerowi z całą pewnością nie można zarzucić braku ambicji. Podejmuje on próbę uprawiania teorii socjologiczne z rozmachem, na jaki niewielu amerykańskich uczonych odważyło się od czasu Parsonsa. Podchodziłem do lektury tej książki z tym większą nadzieją, że autor przy wielu okazjach wypowiadał się bardzo dobrze o Spencerze (np., że jest to "zapomniany Gigant teorii socjologicznej), a i pobieżny przegląd spisu treści tej, jak i kolejnej jego książki (Theoretical Principles of Sociology, vol1) wskazuje, że Spencer stanowi dla niego jedno z najważniejszych źródeł inspiracji. W wielu miejscach wyraża też bardzo pozytywny stosunek do biologii i w ogóle "twardej nauki", co często dobrze wróży. Jak zauważył Stanisław Andreski kontakt z dziedzinami, w który blagierstwo jest dużo trudniejsze niż w humanistyce dobrze robi socjologom. Niestety, w przypadku Turnera kontakt ten był chyba dość pobieżny (o tym niżej). Turner sięga do tradycji funkcjonalizmu próbując ją nieco unowocześnić. Zamiast więc mówić o "funkcjonalnych niezbędnikach" woli mówić o siłach, które odpowiadają za pojawienie się instytucji społecznych.Odcina się od wielu innych poszukiwaczy "głównej sprężyny" widzi takich sił działających na poziomie makro pięć, są to: populacja, produkcja, reprodukcja, regulacja i dystrybucja. Według mnie, to niezbyt uzasadniony podział, zwłaszcza rozdzielenie populacji od reprodukcji i dystrybucji od produkcji. Turner trafnie zauważa ważny błąd wiążący się z pojęciem "niezbędników" – taka teoria w zasadzie nie dopuszcza możliwości porażki. Tradycyjny funkcjonalizm nie wyjaśniał też jak ludzie tworzyli instytucje. (czytaj dalej…)
(350)