Nim kanonizują Karola Marksa

Ten post przeczytano już69443razy.

Gdy rozpoczynałem pracę na Uniwersytecie (jak ten czas leci, to już 20 lat!) wydawało się, że wymogiem naukowej uczciwości będzie przypominać „Marksa teoretycznego”. Na fali przemian politycznych groziło bowiem zapomnienie wkładu, jaki autor ten do nauki wniósł. Mimo wszystko, w stosunku do wcześniejszych socjologów, w pewnych dziedzinach, był to krok do przodu. Zgadzam się tu z Józefem M. Bocheńskim OP

Marksowska ekonomiczna interpretacja społeczeństwa wydaje mi się jako taka, być dużym postępem w interpretacji zjawisk społecznych. Sformułowana nieco ostrożniej jest z pewnością prawdziwa. Jest bowiem pewne, że myślenie społeczeństwa, a także myślenie pojedynczego człowieka jest w dużej mierze uzależnione od interesów materialnych, od typu życia materialnego. Nie jest być może przyjemne uznać coś takiego, ale tak właśnie jest

Dzisiaj to zagrożenie, jak się wydaje, przeminęło. W Berlinie odsłonięto nowiutki, sprowadzony z Chin pomnik Marksa, a przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker przemawiając w bazylice w Trewirze wygłaszał na jego cześć mowę pochwalną. Jest coraz więcej młodych idealistów, którzy z wypiekami na twarzy zaczytują się w pracach Marksa, wydawane są opracowania, podejmowane próby nowego odczytania i zastosowania do współczesnej rzeczywistości.

Osobiście najbardziej przeraża mnie niefrasobliwość tego wskrzeszania Marksa, oderwanie go od historycznego kontekstu. Sądzę, że nadszedł czas, że trzeba chronić przed zapomnieniem „Marksa praktycznego”. Wszak na praktyce opierała się jego epistemologia.

Dzisiejsi fascynaci marksizmu bardzo szybko przechodzą do porządku dziennego nad pewnym przykrym faktem: wszędzie tam, gdzie usiłowano wprowadzić idee Marksa w życie, kończyło się to niewyobrażalnym terrorem. Oczywiście przypisanie Marksowi winy osobistej za cierpienia i śmierć wszystkich ofiar systemów komunistycznych (szacowaną na 80-100 mln), za gułagi, zniewolenia, represje etc. to może zbytnie uproszczenie, jednak pamięć o tych ofiarach powinna skłonić, zarówno zwolenników jego myśli jak i przeciwników do starannego przemyślenia jego doktryny. Czy jest tak, że myśl Marksa zniekształcono, zmieniono w karykaturę? Czy też każda implementacja marksizmu musi prowadzić do gułagu? Gdzie Marks popełnił ewentualnie błąd?

Niewątpliwie tym, co odróżnia Marksa od innych klasyków socjologii, i o czym trzeba pamiętać, jest to, że nie był uczonym w klasycznym sensie tego słowa, kimś, kto chciał opisać świat, dostarczyć narzędzi jego analizy i wyjaśnienia. Wiemy, z jego biografii, że był działaczem politycznym, aktywistą ruchu komunistycznego, któremu pisał program. System, który stworzył, nie był też do końca po prostu teorią naukową.

Najwyraźniej dostrzegają to religioznawcy: Marksizm z ich perspektywy był systemem quasi religijnej gnozy. Termin gnoza, gnostycyzm, odwołuje się do ruchów z początków chrześcijaństwa, przez Kościół uznanych za heretyckie i faktycznie stanowiących dla niego wówczas potężne zagrożenie. Były to ruchy niezwykle zróżnicowane, jednak miały kilka cech wspólnych: 1) uznawały ten świat za esencjalnie zły, diabelski, podobnie cielesność, materię; 2) winą za stworzenie tego potwornego świata obarczali złego boga, demiurga (w odróżnieniu od dobrego Boga, stwórcy dusz) 3) droga do wyzwolenia duszy uwięzionej w przeklętym ciele było poznanie (gnoza) oraz 4) praktyki wyniszczające ciało (asceza) lub uciszające ciało (rozwiązłość); 5) zmierzało to do przejścia do lepszej, nadprzyrodzonej rzeczywistości. Dokładnie tę samą strukturę miał Marksizm. On również postrzega ten świat za z gruntu zły, widzi w nim głównie relacje wyzysku i przemocy wynikającej ze stosunków własnościowych; odpowiedzialne za to są klasy wyzyskujące, siły systemu, które trzeba obalić; wstępnym krokiem ku temu jest poznanie, wzbudzenie świadomości klasowej u uciskanych. Kto zaznajamiał się z Kapitałem przeżywał doświadczenie typu gnostyckiego, opadnięcie łusek z oczu, postrzegał świat innymi oczyma. Ale świadomość to tylko pierwszy krok, potrzebna jest organizacja i czyn rewolucyjny, poprzez który dokonuje się oczyszczenie świata. Zasadniczą różnicą w stosunku do religijnej gnozy z jednej strony i ruchów apokaliptycznych, jak chrześcijaństwo z drugiej, jest to, że marksizm chce zbawienia na tym świecie (a nie na tamtym, jak gnoza) i ma się ono dokonać rękami samych ludzi (a nie boskimi, jak w apokaliptyce).

Dalszy rozwój ruchu komunistycznego, z traktowaniem dział Marksa i Engelsa a potem też Lenina jako pism świętych, partii jako kasty kapłańskiej, etc.etc., wielu socjologom narzuciło skojarzenie ze swego rodzaju religią czy quasi religią. Nie wykluczone, że sam Marks odczuwał niechęć do takiego traktowania swej koncepcji (odzywał się w nim Marks-naukowiec), powtarzał wszak „nie jestem marksistą”.

Nie zmienia to jednak faktu, że jego teoria była narzędziem zmiany świata, a nie jego opisu. Nie przypadkowo na grobie Marksa wyryto jeden z najgłośniejszych jego aforyzmów, jedenastą z tez o Feuerbachu: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”. Zmiana ta nie miała być ewolucyjna. Marks nie był tak naiwny, by sądzić, że większość ludzi da się namówić do realizacji jego postulatów, jak choćby tych wyrażonych dość wcześnie, w zakończeniu 2 rozdziału Manifestu komunistycznego. Zdawał sobie sprawę, że konieczne jest użycie przemocy, o czym zresztą wprost w zakończeniu Manifestu pisał.

Samo legitymizowanie użycia przemocy nie czyni jeszcze z marksizmu jakiegoś szczególnie straszliwego przypadku w dziejach. Nawet Tomasz z Akwinu usprawiedliwiał zbrojny bunt przeciw tyranii. Tym, co jednak marksizm od innych rewolucji odróżnia jest to, że samo zdobycie władzy poprzez zryw rewolucyjny bynajmniej nie kończy przemocy, nie jest nawet jej apogeum. Jest jedynie jej początkiem. W istocie Marks nie tyle chciał zmienić świat, ale zburzyć świat stary, by na jego miejscu zbudować nowy. Władza, dyktatura proletariatu, jakkolwiek zdobyta (bo dopuszczał również drogę demokratyczną, taką jaką poszedł Hitler), miała być jedynie środkiem do zniszczenia świata, w tym, zniesienia władzy.

Ten element destrukcyjny nie jest tylko dodatkiem do naukowego opisu świata, jest perspektywą przenikającą jego teorię. Dostrzeżemy to wyraźniej, gdy porównamy jego wizję świata społecznego z tą, którą wypracował jego obecny sąsiad (z cmentarza High Gate w Londynie) – Herbert Spencer. Dla Spencera punktem wyjścia są konkretne byty społeczne: społeczeństwa, instytucje, organizacje, przedsiębiorstwa, partie, religie, rodziny. Opierają się one na dobrowolnej lub przymusowej kooperacji, dzięki niej istnieją i zaspakajają potrzeby społeczeństwa oraz swych członków. Rywalizacja oczywiście również ma w tej perspektywie swoje miejsce, ale jest to przede wszystkim rywalizacja między narodami, między partiami, między przedsiębiorstwami, między religiami. Oczywiście Spencer zdaje sobie sprawę, z różnic interesów członków tego samego przedsiębiorstwa (vide opis stronniczości klasowej w Study of Sociology) czy nawet członków tej samej rodziny (w Domestical Institutions), ale siły tego wewnętrznego antagonizmu nie mogą przeważyć nad siłami kooperacji, poprzez którą zaspakajane są realne ludzkie potrzeby.

Tymczasem to właśnie ten antagonizm wewnętrzny przeniesiony na poziom makrospołeczny („Historia wszelkiego społeczeństwa dotychczasowego jest historią walk klasowych”, Man.Kom.) jest osią rozważań Marksa.  Dlatego najważniejszą kategorią analizy staje się klasa społeczna, która dzieli przedsiębiorstwa w poprzek i uwypukla sprzeczność interesów miedzy ludźmi przedsiębiorstwo to tworzącymi. Dlatego właśnie tak ważne jest przekształcenie klas-w-sobie, istniejących „tylko teoretycznie”, będących ledwie statystyczną konstrukcją (jakkolwiek opartą na obiektywnych kryteriach), w klasy-dla-siebie, w podmioty zdolne podjąć walkę z innymi klasami. Takie ujęcie nie wynika – moim zdaniem – z tego, że zdaniem Marksa siły antagonizmu wewnętrznego są tak istotne i tak potężne, ale z tego, że chciał on, aby stały się tak istotne i potężne, aby zdolne były rozsadzić istniejący porządek.

Zburzenie starego, kapitalistycznego porządku marksistom się lepiej lub gorzej udawało. Dlaczego jednak nie kończyło ono tyranii? Dlaczego zbudowanie nowego wspaniałego świata grzęzło w krwi milionów na etapie ledwie przejściowego socjalizmu? Pomijam w tym miejscu ekonomiczną niewydolność centralnego sterowania gospodarką, chcę zwrócić uwagę na inny zupełnie wymiar, element teorii Marksa, który – moim zdaniem – jest fundamentalny dla zrozumienia, nie tylko dlaczego wprowadzenie Marksizmu nigdzie się nie powiodło, i dlaczego zawsze prowadziło do tyranii, ale dlaczego nie może się powieść i musi do tyranii prowadzić.

Jak zauważa Leszek Kołakowski element ten rzadko się analizuje, choć stanowi on jedną z najbardziej charakterystycznych cech jego myśli. Jest on – moim zdaniem – niedostrzegany, gdyż najgłębiej zakorzenił się w naukach społecznych, wiele teorii uczyniło z niego swój fundament, stał się czymś oczywistym. Tym elementem jest pewna cecha jego antropologii filozoficznej, jego rozumienia człowieka.

Koncepcję tę zwięźle wyraża szósta z jego tez o Feuerbachu, gdzie powiada

„istota człowieka to nie abstrakcja tkwiąca w poszczególnej jednostce. Jest ona w swojej rzeczywistości całokształtem stosunków społecznych.”

Jak powiada Kołakowski

„Charakterystycznym wynikiem Marksowskiego prometei­zmu jest niechęć do liczenia się z przyrodniczymi warunkami ludzkiego istnienia, faktyczna nieobecność cielesności ludzkiej w Marksowskim obrazie świata. Człowiek jest całkowicie okre­ślony przez swoje istnienie społeczne; granice cielesne jego by­towania są prawie niezauważalne. W marksizmie niemal nie istnieją takie oto okoliczności życia, że ludzie rodzą się i umierają, że są młodzi albo starzy, że są mężczyznami lub kobietami, że są zdrowi lub chorzy, że są genetycznie nierówni i że wszystkie te podziały mogą wywierać wpływ na rozwój społeczny, niezależ­nie od podziałów klasowych, że stawiają granice ludzkim projek­tom doskonalenia swojego świata. Marks nie wierzy w fundamen­talną skończoność i ograniczoność człowieka, nie wierzy w za­sadnicze granice jego twórczości. Zło i cierpienie pojawiają się jako dźwignie przyszłego wyzwolenia, nic mają własnego sensu, nie są koniecznymi składnikami życia, są bez reszty faktami społecznymi.”

„Ta nieobecność ciała i śmierci, nieobecność płci i agresji, nieobecność geografii i rozrodczości, przekształcenie wszystkich tych okoliczności w fakty czysto społeczne jest jednym z najcharakterystyczniejszych i jednym z najmniej rozważanych składników Marksowskiej utopii.”

O ile Durkheim odciął socjologię od biologii w ten sposób, że uznał, iż socjologia po prostu się tym aspektem nie zajmuje, wpływu tego nie uwzględnia. Marksizm idzie dalej: nie tylko eliminuje biologiczną naturę człowieka, ale zastępuje ją własną konstrukcją – społeczną. U Marksa to, co biologiczne podlega uspołecznieniu, i na tym polega jego zdaniem odrębność człowieka od innych zwierząt, jego wolność, że biologia już go nie ogranicza.

Skoro człowiek jest całokształtem stosunków społecznych, to różne jego „brzydkie” cechy, jak egoizm, pragnienie bogacenia się, walka o władzę, są rezultatem tych stosunków społecznych. Zmieniając zatem stosunki społeczne możemy zmieniać samego człowieka, i nie ma tu w zasadzie żadnych poważniejszych ograniczeń. Skoro najważniejsze dla Marksa są stosunki produkcji czy inne relacje zachodzące w sferze gospodarczej, to zmieniając je (np. znosząc własność prywatną środków produkcji, kolektywizując, uniemożliwiając gromadzenie i dziedziczenie bogactwa) zmieniamy wszystkie inne stosunki i ostatecznie samego człowieka. Marksizm jest więc projektem nowej antropogenezy – i w tym „stary Marks” zachowuje ciągłość z „młodym Marksem”.

W świetle rozwoju wiedzy biologicznej o człowieku, który dokonał się od czasów Marksa, wyników badań neurologii, genetyki behawioralnej, psychologii rozwojowej, badań nad życiem społecznym innych gatunków naczelnych, a także innych zwierząt, trzeba powiedzieć jasno: antropologia ta jest gruntownie fałszywa. Biologiczna natura człowieka istnieje, a kultura, jak to trafnie wyraził słynny historyk starożytności, Walter Burkert podąża po śladach biologii.

Czym jest natura ludzka z perspektywy biologii? – niech wolno mi będzie wyrazić się nieco metaforycznie: jest rezultatem bezimiennej, nieludzkiej, nieugiętej, bezwzględnej tyranii, która każde wykroczenie przeciw swym zarządzeniom każe bezwzględnie śmiercią lub kastracją (co z biologicznego punktu widzenia na jedno wychodzi). Niektóre z tych „zarządzeń” są tak stare, jak samo życie („zdobywaj energię z otoczenia i chroń ją” – 3,5 mld lat), z czasem pojawiają się nowe, uszczegóławiające: nie daj się zjeść, szukaj warunków sprzyjających swemu rozwojowi. Trzymaj się stada, współpracuj z osobnikami ze swojego stada, karz bezlitośnie freeriderów. Naśladuj przywódców, szanuj i nagradzaj tych, co bronią stada. etc.etc.

Takie zjawiska jak wojna, hierarchia społeczna, czy religia, miały być dla Marksa rezultatem „nieludzkiego świata”, antagonistycznych stosunków społecznych wynikających z zawłaszczania przez jedną klasę środków produkcji materialnej. A jednak ślady religii znajdujemy już u Neandertalczyków (400 tys.-25 tys. lat). Brutalne wojny okazjonalnie toczą już szympansy, które oddzieliły się od nasze gałęzi filogenetycznej 6 mln lat temu. Aby znaleźć początki hierarchii społecznej trzeba się cofnąć o 600 mln lat, kiedy nasi przodkowie mieli pięć par odnóży i dopiero zaczynali zdobywać ląd porośnięty pierwotnymi paprociami. Już bowiem mózgi krabów, homarów czy raków poprzez analogiczny do naszego mechanizm serotoninowy odczuwają przyjemność z dominacji nad innymi osobnikami.

Innymi słowy, bezwzględna i bezimienna tyrania karząca śmiercią i kastracją, a nagradzająca seksem i żywnością od 600 mln. lat wytworzyła człowieka takiego, jaki jest.

Jeśli zatem komuś, jak Marksowi, marzy się społeczeństwo bez przemocy, wojen, władzy, bez hierarchii społecznej, musi wiedzieć, z czym się mu przychodzi mierzyć: obawiam się, że oznacza to, że musi być gotów do uruchomienia sił równie bezwzględnych i okrutnych jak te przynajmniej 6 mln lat ewolucji, musi być gotów zabijać i kastrować. Kto wie, może po upływie odpowiednio długiego czasu (kilka tysięcy lat to chyba minimum, by zacząć obserwować jakieś rezultaty, jak to pokazuje wyższe IQ Żydów aszkenazyjskich) uda mu się wyhodować ludzi, którzy w takim pacyfistycznym i egalitarnym społeczeństwie będą szczęśliwi.

* * *

Niedawno papież Franciszek napisał na Twitterze:


Pokazuje to, jak dalece antropologia marksowska przeniknęła do myślenia kościelnego. Wystarczy zmienić stosunki społeczne (zakazać broni), aby zniknęły wojny!

Muszę przyznać, że dawne nauczanie Kościoła było bardziej sensowne. Wojnę uznawało za konsekwencję skażenia natury ludzkiej grzechem pierworodnym, w związku z czym zaprowadzenie wiecznego pokoju zostawiało Bogu, bo i też boskiej w istocie mocy potrzeba, by zmienić naturę ludzką. Starało się miast tego skupić na cywilizowaniu tego, co nieuniknione.

To, co napisałem o Marksie, stosuje się do każdej utopii, która abstrahuje od realnych (czyli cielesnych) ludzi i projektuje świat dla aniołów, świętych czy abstrakcyjnych „obywateli”. To się musi źle skończyć.

(1277)

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 6.6/10 (10 votes cast)
VN:F [1.9.22_1171]
Rating: +1 (from 1 vote)
Nim kanonizują Karola Marksa, 6.6 out of 10 based on 10 ratings
Spread the love
  • 8
    Udostępnienia
6 komentarzy - Leave a comment
  1. Flisz pisze:

    Karol Marks, to kolejny prorok na liście proroków starego i nowego testamentu. Znamy jego rodowód.
    Jego wizja świata różna od wizji poprzedników, zawiera jednak błędy o tym samym podłożu.
    Jesteśmy bezbronni systemowo wobec skompresowanych idei – tak działa indywidualny i społeczny umysł. Cała informacja, którą przyjmujemy jest skompresowana – my przyjmujemy ją bezkrytycznie, a diabeł tkwi w szczegółach.
    Tworzone przez humanistów wizje, ideologie, nie przez inżynierów, ( bo to właśnie ich domeną jest tworzenie ideologii i zarażanie nimi) mają charakter utopijny. To piramidy tworzone od wierzchołka – niestety, nie istnieje jeden jedyny wierzchołek.
    Nieuniknione niepowodzenia w budowie piramidy ( utopii) zrzuca się na przeciwników i stosuje przemoc wobec ideowych wrogów. To znany mechanizm rewolucji.
    Bardziej sensowne wydaje się budowanie systemów od szczegółów do ogółów .

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 5.0/5 (1 vote cast)
    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0 (from 2 votes)
    • Flisz pisze:

      Produkcją i eksportem ideologii zajmuje się kilka znaczących światowych marek.
      Karol jest przedstawicielem jednej z nich. Po Karolu pałeczkę przejął Jerzy.
      Ideologie, jak wszystkie wirusy mają swoje śmiertelne żniwo. Czekam na opracowanie rankingu.

      VA:F [1.9.22_1171]
      Rating: 5.0/5 (1 vote cast)
      VA:F [1.9.22_1171]
      Rating: +1 (from 1 vote)
      • Flisz pisze:

        Dla i do socjologa.
        Dziś o pladze „humanizmu”.
        K.Marks, W. Lenin, M. Robespierre, to humaniści.
        Przywódcy religijni i „założyciele” religii, to humaniści.
        Teolodzy, to humaniści. Kiedy słucham wykładów teologów, to na skutek braku ich logicznej spójności dostaję „boleści”.
        Przywódcy polityczni, to głównie humaniści. (75 % komisarzy unijnych)
        Niewydolne sądownictwo, to humaniści.
        Gdzie humaniści, tam krew leje się strumieniami.

        VA:F [1.9.22_1171]
        Rating: 3.0/5 (2 votes cast)
        VA:F [1.9.22_1171]
        Rating: +1 (from 1 vote)
        • Flisz pisze:

          Dodam jeszcze, że wiele z wygenerowanych przez humanistów idei jest przyczyną „społecznych chorób” . Są wirusami umysłu.
          Są też dobre strony. Dzięki nim możemy zostać bohaterami wojen,rewolucji, świętymi męczennikami. Dzięki nim krajobrazy wypełniają się pomnikami, a ulice mają swoje nazwy.Rok kalendarzowy wypełnia się imprezami ku czci i chwale. Nic tak nie rozbawia jak polityczna groteska.To dzięki nim wynaleziono transfuzję krwi.

          VA:F [1.9.22_1171]
          Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
          VA:F [1.9.22_1171]
          Rating: 0 (from 0 votes)
          • Flisz pisze:

            Użyłem określenia „choroby społeczne” Nie miałem na myśli tego, co w Wikipedii.
            Chorobą społeczną o zasięgu światowym była Zimna Wojna. Temat chorób społecznych nie został podjęty przez naukę. A czy nauka zajmuje się np. schizofrenią części humanistów jako wyniku ewolucji? Na ten temat nie ma z kim dyskutować. Nie znajduję w literaturze światowej. Uwziąłem się na na humanistów? Mowa nienawiści? Nie.! Choroby przetwarzania informacji dotyczą całych społeczeństw, także mnie. Są wynikiem pewnej dysharmonii w ewolucji.

            VA:F [1.9.22_1171]
            Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
            VA:F [1.9.22_1171]
            Rating: 0 (from 0 votes)
  2. Flisz pisze:

    W społeczeństwach istnieje podział ról w zakresie narracji, przetwarzania informacji.
    Ten podział ma niestety ujemne skutki o czym piszę wyżej.Jednostki, nie zawsze zdrowe ale o dużej zdolności sugestii i teatralnej ekspresji mają wpływ na tworzenie społecznych narracji w tym religii. Sugeruję stosowanie parytetu w doborze przywódców religijnych i politycznych ( moja utopia), także w wyborach do sejmu. Obieg informacji jest także chory na tę samą chorobę.
    Podział na umysły ścisłe i humanistyczne jest w znacznym stopniu nieprecyzyjny ale uzasadniony.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0 (from 0 votes)

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*



Ostatnie strony
Follow Me
FacebookGooglePlusTwitterYoutube
Najczęściej czytane posty
  • No results available

Close Print