Epidemie a wzrost chrześcijaństwa
Ten post przeczytano już3894razy.
Kolejny esej zamieszczony w książce Starka, wyróżnia się pozytywnie, zwłaszcza na tle poprzednich (o klasach i Żydach). Zwraca uwagę na element niedostrzegany przez socjologów religii czy historyków, który jednak wydaje się mieć znaczący, nawet jeśli nie decydujący wpływ na przebieg wypadków, a na ekspansję chrześcijaństwa w szczególności.
Otóż w drugim wieku i trzecim wieku, a konkretnie w latach 165 oraz 251 przez Imperium przetoczyły się mordercze zarazy, które każdym przypadku pochłonęły od 1/4 do 1/3 ogólnej liczby mieszkańców Cesarstwa. To, a nie rzekoma moralna degeneracja było przyczyną szeregu zjawisk rozkładowych dla rzymskiej tradycji. Wyludnione miasta i wsie trzeba było kimś zaludnić, stąd masowy napływ „barbarzyńców” do granic imperium a potem także do rzymskich legionów. Musiało to spowodować znaczące rozluźnienie więzi społecznych będących podstawą dawnego etosu. Było to wielką szansą dla chrześcijan, której to zresztą szansy byli w pełni świadomi, jak na tego dowodzą pisma Cypriana, Dioniziusza, Euzebiusza i innych dostrzegających wielkie korzyści, jakie sprawa chrześcijan odniosła z owych plag.
Stark, zgadza się z tymi opiniami i stawia tu trzy tezy:
1. Zaraza podmyła zdolności wyjaśniające zarówno pogańskiej filozofii jak i teologii, wpisywały się natomiast doskonale w chrześcijańską myśl apokaliptyczną. Po okropnościach czasów ostatecznych, chrześcijaństwo obiecywało krzepiącą przyszłość boskiego królowania.
2. Chrześcijańska zasada miłosierdzia w okresie zarazy inspirowała do opieki nad chorymi i w rezultacie do większej przeżywalności chrześcijan. To z kolei, mogło uchodzić za rezultat wsparcia sił nadprzyrodzonych.
3. Trzecią tezę Stark opiera na socjologicznych koncepcjach kontroli społecznej i konformizmu. Gdy zarazy przerzedziły społeczeństwo rzymskie, konsekwencją – z perspektywy socjologicznej – było zerwanie wielu więzi społecznych, a zatem więcej jednostek osamotnionych (można by powiedzieć „wolnych atomów”). Stawali się oni zatem podatni na nawiązanie nowych relacji społecznych, również z chrześcijanami, a ostatecznie niektórzy przynajmniej stawali się chrześcijanami. (75).
Tezy te stara się dowodzić na kolejnych stronach.
Stwierdza zatem, że kryzys taki, jakim były te zarazy, stanowi zwykle przyczynę innego rodzaju kryzysu: kryzysu wiary. Miał on zdaniem Starka dwie przyczyny: religii nie udało się zaoferować satysfakcjonującego wyjaśnienia katastrofy, a z drugiej strony, nie zaoferowała odpowiednich środków przeciw zarazie (77). Podobne zjawiska zachodzą również w innych epokach, gdzie gwałtowne przemiany podważają pozycję religii konwencjonalnej. Takie ruchy religijne określa się zwykle jako rewitalizacyjnę, zwracając uwagę na wzmożenie przez nie zdolności danej kultury do radzenia sobie z problemami. Rewitalizują przede wszystkim mobilizuje do podjęcia działań zbiorowych. Stark przeciwstawia się tu typowej dla socjologów maniery traktowania idei czy różnych form świadomości społecznej jako wyłącznie epifenomenu zjawisk realnych, przede wszystkim ekonomicznych czy politycznych. Stark, wbrew temu stara się dowieść, ze ideologia ma realny, a czasem wręcz krytyczny wpływ na życie społeczne. W omawianym przypadku przynależność do chrześcijaństwa, czy trwanie przy obyczajach przodków nie było kwestią preferencji wyznaniowej, ale przeciwnie, sama treść tych religii rodziła konkretne, odmienne konsekwencje dla życia ich wyznawców (79). Zdanie Starka, pogaństwo nie dostarczało satysfakcjonujących odpowiedzi na pytania o przyczyny zarazy, ani o to, dlaczego dotyka tych konkretnych osób, ani jaka będzie przyszłość. Podobnie bezsilna była jego zdaniem pogańska filozofia. Odpowiedzi dostarczało chrześcijaństwo, co więcej, spodziewało się przecież zagłady otaczającego ich świata, stąd nadchodzące jej symptomy mogli witać bez lęku, a nawet z radością. Dla nich wszechobecna śmierć była zesłaną przez Boga próbą, narzędziem wychowawczym.
To owocowało zupełnie odmiennymi reakcjami: o ile poganie, o ile mogli, uciekali z miasta, a ci, którzy pozostali starali się unikać jakiegokolwiek kontaktu z chorymi, o tyle chrześcijanie otaczali swych chorych opieką i świadczyli im pomoc. Zdaniem Starka, prowadziło to do zmniejszenia śmiertelności w ich gronie. Co więcej, wywierało znaczący efekt propagandowy. Jeszcze cesarz Julian pozostawał pod wrażeniem chrześcijańskiego systemu opieki nad chorymi i usiłował go naśladować. Wysiłki te okazały się nieskuteczne, głównie z powodu braku doktrynalnych podstaw do takiej działalności. Nie jestem pewien, czy Stark ma tutaj rację. W pogaństwie istniał przecież pradawny obowiązek ksieni – gościnności wobec obcych przybyszów, istniały także sanktuaria Asklepiosa (Epidauria) w których praktykowano sztukę medyczną.
Niezbyt przekonujące jest użycie przez Starka jako ilustracji pogańskiej reakcji na epidemię opisu autorstwa… Tukkidydesa, żyjącego siedem wieków wcześniej. Miałoby to jakiś sens, gdyby Starkowi udało się wykazać, że postawa tak wynika (w obu przypadkach) z jakichś konkretnych treści pogańskich, tego jednak nie czyni. Pomijając kwestię różnic między pogaństwem ateńskim okresu klasycznego a okresu cesarstwa, moim zdaniem nie była to reakcja pogańska, ale zwykła, nieuwarunkowana religijnie reakcja ludzi bezsilnych wobec niezrozumiałej do końca śmiertelnej groźby. Ciekawym byłoby porównać z nią reakcję na zarazę w średniowiecznych miastach, czy czasem nie okazałoby się, że zachowania, które Stark wiąże z chrześcijaństwem były w tych chrześcijańskich czasach realizowane również przez niewielki procent najgorliwszych?
Czynnikiem, który okazał się adaptacyjny dla nowej wiary był jej nacisk na miłość bliźniego, traktowanej jako warunek pozytywnej relacji z Bogiem. Pozwolę sobie zauważyć jednakże, że była to adaptacja względna. Niewątpliwie mogła przysporzyć nowej religii zwolenników w okresie zarazy. Wydaje się jednak, ze te same cechy mogły w późniejszym okresie, gdy chrześcijaństwo zapanowało, okazać się neutralne, a nawet nieadaptacyjne. W sytuacji najazdów barbarzyńskich, konieczności podjęcia walki zbrojnej, przekonanie o nieuchronności zagłady tego świata oraz miłość bliźniego raczej nie pomagały w przetrwaniu społeczności.
Wątpliwe i chyba niepotrzebne jest wdawanie się przez Starka w wyliczenia ukazujące o ile mogła być mniejsza śmiertelność wśród chrześcijan na skutek praktykowanej przez nich opieki nad chorymi. Opiera się tu na tezach współczesnych ekspertów medycznych, że sama opieka, bez lekarstw czy innych zabiegów medycznych mogła zredukować śmiertelność nawet o 2/3. Wahałbym się zaufać tym szacunkom, przede wszystkim dlatego, że nie mam pewności, czy uwzględniły realia życia w miastach antycznych, o których pisze Stark w innych rozdziale. Przy zagęszczeniu ludności sięgającym według jego szacunków blisko 200 osób na akr (dla porównania na wypełnionym drapaczami chmur Manhattanie wynosi ona ok. 100 osób na akr por. s. 150), osoby opiekujące się chorymi mogły być jednocześnie roznosicielami zarazy. Sądzę, że przy stosunkowo niewielkiej liczbie chrześcijan w omawianym okresie (0,4% populacji), istotniejszy był efekt propagandowy, a nie demograficznych tych zachowań. Były one nie tylko świadectwem odwagi, ale także konkretną okazją do prowadzenia misji. Efekt mógł być wzmocniony, jeśli powrót do zdrowia jakiegoś chorego zinterpretowano jako cud (90).
Kluczowy i najciekawszy moment argumentacji Starka opiera się na przedstawionej wyżej teorii konwersji opierającej się na więziach społecznych. Drugą jej stroną jest teoria konformizmu. Ludzie utrzymywani są na swym położeniu społecznym, z właściwym mu rozumieniem świata społecznego (jakby powiedział Peter L. Berger – są utrzymywani w powszechnie przyjętym nomosie), dzięki więziom z sąsiadami, krewnymi, przyjaciółmi i wszelkimi innymi ludźmi z bliskiego otoczenia. W momencie, gdy (według szacunków Starka) zaraza uśmierciła od ¼ do 1/3 członków społeczności, wiele z tych więzów zostało rozbitych, wielu ludzi pozostało przynajmniej częściowo osamotnionych i stąd podatnych na nawiązanie nowych relacji (niczym atomy z wolnymi wiązaniami). Ponownie autor wdaje się w wielce hipotetyczne wyliczenia, z których wynika, że chrześcijanin miał aż 80% szans na zachowania jakiejś znaczącej więzi, podczas gdy poganin jedynie 50%. Z pewnością ułatwiło to misję chrześcijanom, choć znowuż – ze względu na ich niewielką liczbę – miażdżąca większość nowych znajomości musiała zawiązywać się między poganami. Tym niemniej musiało to znacząco osłabić morale społeczne i kontrolę społeczną oraz wzmóc atomizację społeczną. Tymczasem religia pogańska opierała się właśnie na silnych społecznościach, nie była indywidualistyczna. Zaraz nie tyle wzmocniła chrześcijaństwo, ale osłabiła jego wroga.
(488)
Leave a comment