Między ksenofobią a ksenofilią

Ten post przeczytano już111073razy.

Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Socjologicznego opublikował 29 września br. (w imieniu nie tylko swoim, ale całego „środowiska socjologicznego”) „stanowisko w sprawie uchodźców”. Czytelnik nie znajdzie w nim jednak rzetelnej naukowej analizy aktualnego problemu, choć mógłby się tego spodziewać po stowarzyszeniu, bądź co bądź naukowym. Stanowisko to jest smutnym świadectwem, że klasyczny Weberowski paradygmat zalecający oddzielenie wartościowania i osobistych poglądów politycznych od nauki okazuje się nie przystawać do burzliwych czasów, w jakich przyszło nam żyć. Rzeczywistość domaga się zajmowania stanowiska już teraz, tymczasem, jak zauważył Hegel, „sowa Minerwy wylatuje [dopiero] o zmierzchu”. Zrozumiałe jest, że socjologowie nie zdążyli przeprowadzić gruntownych ani nawet jakichkolwiek badań nad obecną falą migracji. Nie jest zrozumiałe natomiast, dlaczego mimo to zabierają głos w majestacie nauki. Nie odwołują się nawet do tej wiedzy, którą już mamy dzięki organizacjom pozarządowym, urzędom czy instytucjom międzynarodowym (ONZ, Frontex). Pewnej wiedzy (zgoda, nie najlepszej, ale lepszej niż żadna) dostarczyć by mógł zarówno poszerzony przegląd prasy zagranicznej, jak i amatorskich relacji dokumentujących obecną falę migracyjną. Zamiast tego otrzymujemy pouczenie w tonie kazania, które zresztą narusza moim zdaniem Kodeks Etyki Socjologa (p. 39, 40, 44). Szkodliwość tego oświadczenia dla samego środowiska socjologicznego to jednak osobny temat, nad którym nie chcę się tu rozwodzić.

Głos ksenologa

Tylko w jednym miejscu znajdujemy odwołanie do faktycznej wiedzy socjologicznej. W trzecim akapicie autorzy „Stanowiska” stwierdzają: „Studia nad migracjami i ich skutkami, zarówno dla samych migrantów, jak i społeczeństw z których pochodzą i do których przybywają, są ważną częścią dorobku polskiej myśli socjologicznej”. Wspomniane są tu badania klasyka socjologii, Floriana Znanieckiego przeprowadzone z Williamem I. Thomasem nad losami polskich emigrantów w Europie i Ameryce po pierwszej wojnie światowej oraz jego praca Studia nad antagonizmem do obcych (1931).

Z samego faktu, że socjologowie od dawna badają jakieś zjawisko nie wynika jednak absolutnie nic, co uzasadniałoby pozytywny do niego stosunek. Cóż bowiem wówczas począć z badaniami nad zorganizowaną przestępczością czy (cokolwiek zaniedbaną) socjologią wojny? Kontekst tej wypowiedzi nieszczęśliwie może też sugerować, iż socjologowie dlatego popierają migracje, aby mieć co badać (jak na to zwrócił uwagę w swym publicznym liście do PTS prof. Wojciech Zieliński). Co gorsza jednak, sama treść wspomnianych klasycznych dzieł pozwala postawić przy tezach „Stanowiska” kilka poważnych znaków zapytania. Jak zauważa prof. Izabella Bukraba-Rylska obraz polskiego chłopa zaprezentowany przez Znanieckiego i Thomasa mógł raczej zniechęcić władze USA do przyjmowanie migrantów z terenów Europy środkowej niż uzasadniać politykę otwartości [Stanowiska ww prof. w komentarzach na FB pod wpisem o OWU].

Jeszcze ciekawsza, bo bardziej uniwersalna jest druga ze wspomnianych prac Znanieckiego. Wbrew kontekstowi, w jakim umieścił ją ZG PTS niewiele jest tam uwag poświęconych „ksenofobii”. Sam ten psychiatryzujący termin używany dziś w charakterze młota na myślących niepoprawnie, w pracy tej zresztą nie występuje. Znaniecki wspomina natomiast o „przesądach grupowych” („rodowych, rasowych, narodowych, kościelnych, klasowych etc.”), a to, co pisze jest wielce pouczające: „Przesądy nie są to bynajmniej błędne sądy i nieuzasadnione oceny wynikające z niedostatecznej znajomości obcej grupy, lecz aktywne dążności obronne grupy, przeciw ewentualnej duchowej łączności z obcą grupą” [s.349n]. Znaniecki zastanawiał się, jakie są faktyczne źródła antagonizmu do obcych, a jego koncepcja dostarcza narzędzi myślowych do odróżnienia tego, co można by ewentualnie uznać za „przesądy” od uzasadnionego antagonizmu obronnego.

Kim są obcy?

Według Znanieckiego obcość wywołuje postawy antagonistyczne w zasadzie nieuchronnie, dlatego tak ważne jest zrozumienie kogo i na jakiej podstawie ludzie (jako jednostki czy grupy) uznają za obcych.

Podstawowym warunkiem zaliczenia kogoś do kategorii „obcy” jest, zdaniem Znanieckiego, zaistnienie jakiejś – bezpośredniej lub choćby pośredniej – styczności społecznej. Jest to oczywiste, trudno uznać kogoś za obcego, o istnieniu kogo w ogóle się nie wie, a jeśli nawet, to jego istnienie nie pociąga za sobą żadnych skutków dla naszych wartości. Zdarzają się wprawdzie plemiona wrogo nastawione do wszelkich obcych a priori, które chyba jako jedyne można by uznać za „ksenofobiczne”, choć i ta postawa zwykle ma swe źródła w historii dotychczasowych kontaktów z przybyszami z zewnątrz. Czy społeczeństwo polskie można do takich ksenofobicznych grup zaliczyć? Badanie CBOS z 2015 roku nad stosunkiem Polaków do innych narodów wskazuje, że postawa ta jest zróżnicowana w zależności od nacji. W odniesieniu do niemal wszystkich narodów (za wyjątkiem Rosjan, gdzie 50% Polaków deklarowało niechęć) przeważa stosunek pozytywny bądź obojętny. Do zdecydowanej większości narodów europejskich większość Polaków odnosi się z sympatią. Podobnie rzecz się ma z tak geograficznie i kulturowo odległym od nas narodem jak Japończycy [CBOS 14/2015]. Samo to zróżnicowanie dowodzi, że nie może być mowy o jakimś irracjonalnym wrogim nastawieniu w odniesieniu do wszelkich obcych czy uogólnionego obcego. Zróżnicowanie wynika z uprzednich i aktualnych styczności społecznych.

Naturalnie styczności społeczne mogą być krótkotrwałe i powierzchowne, a w rezultacie prowadzić do uproszczonych bądź jawnie fałszywych przekonań na temat obcych. Ideologia multikulturalizmu zakłada, że właśnie tu leży źródło wszelkich antagonizmów, że wystarczy skłonić lub nawet przymusić reprezentantów różnych kultur do częstszych i bliższych relacji, by uświadomili sobie, iż „to, co łączy” zdecydowanie przeważa nad „tym, co dzieli”. Stosunek Polaków do muzułmańskich emigrantów ma być irracjonalną ksenofobią właśnie dlatego, że przecież Polacy nie mieli z tymi muzułmanami żadnej styczności. Argumentacja taka pomija kilka istotnych faktów: ponad 2 mln Polaków całkiem niedawno znalazło się w krajach, gdzie mniejszości muzułmańskie są już zauważalne i żyją w wyodrębnionych enklawach, manifestując swą odmienność w przestrzeni publicznej. Sama emigracja  nie przerwała automatycznie więzi społecznych z rodakami pozostającymi w III RP. Nie tylko udostępniają oni swe obserwacje krewnym przy okazji sporadycznych wizyt, ale utrzymują kontakt z przyjaciółmi i znajomymi za pośrednictwem rozmaitych kanałów komunikowania elektronicznego. Portale społecznościowe pozwalają na znacznie szerszy i szybszy przepływ informacji niż tradycyjna plotka przekazywana z ust do ust. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że coraz więcej Polaków deklaruje, iż zna jakiś język obcy w stopniu komunikatywnym (w 2012 roku było to już 51%, a liczba ta stale rośnie), możemy znacząco powiększyć ilość źródeł informacji pośredniej. Nawet, jeśli stosunkowo nieliczna grupa użytkowników Internetu korzysta z zagranicznych serwisów czy utrzymuje międzynarodowe kontakty, to uderza szybkość z jaką pod obcojęzycznymi filmami udostępnianymi w sieci pojawiają się polskie napisy. Dochodzą do tego coraz częstsze, choć krótkotrwałe styczności bezpośrednie. Według CBOS (badania z 2012) ponad 2/3 Polaków odbyło przynajmniej jedną podróż zagraniczną, najczęściej turystyczną. Fakt, że mimo braku zauważalnej mniejszości muzułmańskiej powstał u nas oddział ruchu PEGIDA czy liczne strony antyislamskie tłumaczy się zatem nie tyle zaściankową ksenofobią Polaków, ale faktem, że w dużej mierze uczestniczą oni w ogólnoeuropejskiej świadomości społecznej.

Nie oznacza to naturalnie, że świadomość ta w sposób poprawny odzwierciedla rzeczywistość. Może być (i często jest) przecież zmanipulowana, poddana wpływowi emocjonalnej argumentacji, wyrwanych z kontekstu twierdzeń czy – obecnie częściej – obrazów.

Skąd wrogość między kulturami?

W ramach teorii Znanieckiego, mówiąc w pewnym uproszczeniu, antagonizm do obcych rodzi się w wyniku uznania, że drugi uczestnik styczności społecznej (jednostka czy grupa) nadaje istotnym wartościom kulturowym odmienne znaczenie niż członek grupy i dlatego właśnie uznawany jest za obcego. Kultura nie jest monolitem, składa się z pewnych układów wartości, stąd też obcość może pojawiać się w jednych układach, a nie występować w innych. Mogę podzielać gust estetyczny z osobami o innym wyznaniu, współpracować na gruncie gospodarczym z członkiem innych grup rodzinnych albo współuczestniczyć w ceremoniach religijnych z członkami obcej narodowości. Zrozumiałe jest, że w ramach społeczeństw należących do tej samej cywilizacji możliwa jest większa liczba kontaktów w ramach zbieżnych układów wartości niż z członkami cywilizacji zorganizowanych wokół zupełnie odmiennych wartości. Wynika z tego wniosek, że pewne kultury mogą dość harmonijnie współistnieć w ramach jednego społeczeństwa przy zachowaniu swojej odmienności, a w przypadku innych może się to okazać niemożliwe. Tutaj właśnie pojawia się najistotniejsze zadanie dla socjologów i badaczy kultury. Zamiast bezmyślnie akceptować dogmaty ideologii multikulturalizmu i relatywizmu kulturowego (głoszącego, że żadna kultura nie jest zła ani dobra obiektywnie) należałoby przeprowadzić szczegółową analizę, która nie tylko pokazałaby czy w danym konkretnym przypadku (a przecież nawet kultury cywilizacji islamskiej są bardzo zróżnicowane) taka koegzystencja jest możliwa, ale też wskazała główne pola napięć czy konfliktów między kulturami, co posiada fundamentalne znaczenie praktyczne.

Spróbujmy choć wstępnie przeanalizować przypadek szczególnie dziś nas interesujący: relacji między cywilizacją islamu a cywilizacją europejską. Jeśli uwzględnimy najważniejszy wartości naszej cywilizacji, nie będzie trudno wykazać, że informacje, które przeciętny Polak posiada na temat islamu w pełni uzasadniają reakcję w postaci antagonizmu obronnego. Nie da się pogodzić oparcia prawa na rozumnym konsensusie z nadprzyrodzonym autorytetem prawnym księgi napisanej kilkanaście wieków temu. Nie da się realizować wartości, jaką jest równość i godność kobiet w ramach kultury poligynicznej, która czyni z kobiety przedmiot własności mężczyzny, przy czym uprawnienie to rozciąga się też na akty fizycznej przemocy. W jaki sposób, zapytuję zwolenników multikulturalizmu, możliwe jest współistnienie w ramach jednego społeczeństwa kultury, która za gwałt karze więzieniem gwałciciela z kulturą, która za gwałt karze zgwałconą? Jak pogodzić naszą wolność naukową czy artystyczną z kulturą, w której instrumentem krytyki literackiej czy dyskusji teologicznej jest nóż albo karabin maszynowy? Trudno wyobrazić sobie harmonię między kulturą, która zakazuje jakiejkolwiek przemocy wobec dzieci z kulturą, która nakazuje wycinanie dziewczynkom łechtaczek. Nie bez znaczenia dla codziennych kontaktów jest też to, że zarówno alkohol, jak i trzymane przez nas psy obłożone są w islamie religijnym tabu.

Rozwiązanie pozorne

Naturalnie da się wykazać pewne punkty, gdzie kontakty takie są możliwe, a mogą być nawet korzystne dla obu stron. Dotyczy to przede wszystkim ekonomii. Można podejrzewać, że motywy ekonomiczne, nadzieja na tanią siłę roboczą, były jednym z czynników skłaniających kraje zachodnioeuropejskie do otwarcia na emigrantów. A jednak życie ludzi nie sprowadza się wyłącznie do tej sfery. Co więcej, sfera ta może być odmiennie usytuowana w hierarchii wartości. Kulturowe, w tym religijne, uwarunkowania działalności ekonomicznej, badane szeroko przez socjologów od czasów przynajmniej Maxa Webera mogą okazać się tu decydujące. Warto wysłuchać dostępnego w Internecie kazania szejka Jusufa al-Kardawiego na temat podejścia muzułmanów do gospodarki. Ubolewa on na tym, że rozwój krajów islamskich, mimo olbrzymich bogactw naturalnych, jakimi wiele z nich dysponuje, zablokowany jest przez niską wydajność i kulturę pracy. Średni czas pracy na państwowych posadach w tych krajach, według przytaczanych przez niego badań wynosi 27 minut dziennie. Samo wysokie wartościowanie bogactwa to jeszcze za mało, gdyż, jak podkreślał Weber, jest ono wspólne dla „kelnerów, lekarzy, woźniców, artystów, kokot, sprzedajnych urzędników, żołnierzy, bandytów, krzyżowców, klientów jakiejś gry, żebraków.… wśród all sorts and conditions of men”. Nikt nie może dziś dać gwarancji, że napływające masy zechcą podjąć pracę i łożyć na emerytury tubylców, że nie narzucą innych zgoła warunków współzależności ekonomicznej, która skuteczniej zaspokoi ich pragnienie bogactwa.

Politycy, którzy wierzą, iż przy pomocy emigrantów uda im się uratować własny kraj od zapaści demograficznej, muszą zdać sobie sprawę, że nie tyle ratują własny kraj, co tworzą zupełnie nowy. Rozwiązanie problemów demograficznych imigracją nie jest faktycznym zmierzeniem się z wyzwaniem, ale raczej przykrywaniem go, co zwalnia z szukania przyczyn zapaści. Rozwiązania takie mogą skutkować na krótką metę, wiążą się jednak z trudnymi do oszacowania kosztami ubocznymi. W społeczeństwach tradycyjnych (a dotyczy to ciągle wielu krajów islamskich) myśl o własnej przyszłości wiąże się w sposób konieczny z myślą o dzieciach, które zaopiekują się rodzicami na starość. Powszechny na Zachodzie system ubezpieczeń społecznych ten naturalny związek zrywa. Myśl o przyszłości wiąże się w sposób konieczny z funduszami emerytalnymi, ale niekoniecznie z dziećmi. Również rządzących wybiera się pod kątem tego, co nam są w stanie dać, nie zaś jaki kraj pozostawią naszym dzieciom. Jeśli nie uda się przełamać tego myślowego schematu, np. uzależniając odwrotnie proporcjonalnie wysokość składki emerytalnej od liczby dzieci, trudno doszukać się przesłanek do optymizmu. Również bowiem muzułmanie, o ile ulegną asymilacji (wariant optymistyczny), podlegać będą wpływowi tego samego systemu. W wariancie pesymistycznym staną się jedynie tego systemu obciążeniem.

Skąd te emocje?

Jak pisałem, antagonistyczny stosunek do muzułmańskich migrantów jest racjonalny w świetle tego, co wiemy o ich kulturze. To, co zaskakuje, to skala i intensywność protestów społecznych. Antyimigranckie manifestacje, które wystąpiły na ulice wielu polskich miast swą liczebnością uczestników wielokrotnie przekraczają domniemaną liczbę migrantów. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że dowodzi to irracjonalności uprzedzeń do przybyszów, przecież nawet, gdyby wszyscy narzuceni Polsce tu faktycznie zamieszkali, to większość manifestantów nie miałaby okazji, by ich kiedykolwiek bodaj spotkać.

Zastanawiający jest fakt, że 28% Węgrów, według sondażu Nézőpont Intézet popiera unijne kwoty imigrantów, podczas gdy podobnego zdania jest (wg sondażu IBRIS) tylko 16% Polaków. Pozwala to postawić hipotezę, że jednym z głównych czynników wzbudzających lęk przed imigrantami jest kondycja państw europejskich. Internet obiegł symboliczny obraz z granicy niemieckiej. Kilkoro funkcjonariuszy straży granicznej usiłowało zagrodzić drogę zbliżającej się grupie kilkudziesięciu imigrantów. Grupa ta zatrzymała się słysząc stanowcze polecenia strażników, przez chwilę stała niepewnie, aż wreszcie pierwsza osoba najzwyczajniej przeszła pod ręką granicznika, a za tym przykładem poszli wszyscy inni. Reprezentanci państwa niemieckiego opuścili ręce i wrócili na posterunek. Obraz ten symbolicznie ukazuje obezwładnienie państw zachodnioeuropejskich ideologią poprawności politycznej i multikulturalizmu. Wiadomości o liczbie gwałtów popełnianych w Szwecji czy Anglii przez imigrantów mogą przerażać. Ale znacznie bardziej przeraża fakt, że władze ukrywają te fakty, a czasem nawet przymykają na nie oko (jak w mieście Rotherdam). Lęk mogą budzić islamskie patrole w Londynie czy Marsylii, ale jeszcze większy budzi fakt, że szwedzka policja w swym raporcie przyznaje, że nad 55 obszarami utraciła kontrolę. Przerażeniem mogą napawać egzekucje dokonywane w Lewancie pod czarnym sztandarem Państwa Islamskiego, ale równie przerażający jest fakt, że czarny sztandar dżihadu powiewa na chronionych kordonem policyjnym muzułmańskich manifestacjach w Londynie. Zdaniem Webera cechą odróżniającą państwo od innych wspólnot politycznych jest posiadanie na określonym terytorium monopolu na stosowanie prawomocnej przemocy. Wszystkie te informacje i obrazy uświadamiają Europejczykom, że ich państwa z tego monopolu rezygnują, a co gorsza, że w sytuacji konfrontacji z imigrantami, obowiązująca w europejskich elitach ideologia każe policji stanąć po stronie „obcych”. Tym większą obawę mogą żywić obywatele naszego „teoretycznego” państwa, które w ostatnich latach wielokrotnie wykazało jak mało jest asertywne i sprawne.

Można podejrzewać, że nastawienie do emigrantów byłoby zupełnie inne, gdyby władze państwowe jasno i stanowczo określiły zasady, którym – jako goście – muszą się podporządkować, gdyby bezwzględnie reagowały na wszelkie próby zawłaszczania przez już osiadłych przestrzeni publicznej i egzekwowania prawa innego niż legalnie stanowione, gdyby państwo zawsze stało za praworządnymi obywatelami i lokalną tradycją. Oznaczałoby to jednak też wskazanie tych wartości kultury islamskiej, z których migranci muszą, jeśli chcą tu zamieszkać, zrezygnować, gdyż są nie do pogodzenia z kulturą gospodarzy. Takie postawienie sprawy oznaczałoby jednocześnie koniec ideologii multikulturalizmu.

Migranci nie stanowią realnego zagrożenia dla cywilizacji europejskiej. Realne zagrożenie stanowi panująca w jej elitach ideologia, która czyni ją bezbronną wobec każdej mniejszości, dowodzi słabości i wręcz zniechęca imigrantów do asymilacji.

(1210)

VN:F [1.9.22_1171]
Rating: 7.8/10 (4 votes cast)
VN:F [1.9.22_1171]
Rating: +4 (from 4 votes)
Między ksenofobią a ksenofilią, 7.8 out of 10 based on 4 ratings
Spread the love
  • 14
    Udostępnienia

 Comments (2) 

  1. Flisz pisze:

    Niemowlę na pewnym etapie rozwoju zaczyna odróżniać obcych od swoich i reagować płaczem na widok „ obcego” – to skutek zapisu w kodzie genetycznym.

    Na ten zapis nakłada się warstwa memetyczna .

    Odnoszę wrażenie, że w Europie nie ma naukowców, którzy potrafią rozwiązywać problemy wynikające z mieszania się kultur. Jako przykład może posłużyć polityka w odniesieniu do Romów. Duże koszty i brak pozytywnych skutków , to efekt europejskiej mitologii. Popełniono kardynalne błędy – całkowity brak profesjonalizmu.

    Na przestrzeni kilkudziesięciu lat, proste narzędzie, jakim jest siekiera zostało znacznie ulepszone.

    Wniosek z tej obserwacji jest następujący – widać istotne różnice w naukowej płodności inżynierów i całkowitej bezpłodności humanistów.

    Dokonując krytyki robi Pan mały kroczek do przodu – nie można się z Panem nie zgodzić.

    Kamyczek do pańskiego ogródka.

    Religia może mieć wpływ na przyrost naturalny i postawy ekonomiczne.

    Dotychczasowa doktryna katolicka nie daje pozytywnych rezultatów. Przywódcy religijni i specjaliści od ewolucji religii nie mają pomysłu na twórcze zmiany w doktrynie. W mniejszym lub większym stopniu problem dotyczy całego chrześcijaństwa oraz obszarów post chrześcijańskich. Brak też pomysłów na łączenie nauki z religią. Jestem zwolennikiem rozwoju inżynierii memetycznej . Jej brak dostrzegam na każdym „kroczku „ życia społecznego.  ( Dotyczy także mieszania się kultur) Odróżniam inżynierię memetyczną od cybernetyki społecznej, marketingu, socjotechniki i innych klasycznych dyscyplin, co nie jest wcale takie oczywiste w kontekście istniejących już nieudanych definicji.

    Mam pomysł na utworzenie wirusa, który byłby instrumentem zmian ewolucyjnych w nadbudowie.

    Poszukuję twórczych współpracowników.

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: +2 (from 2 votes)
  2. Rotari pisze:

    Nie tylko usuwa się łechtaczkę, lecz te zabiegi bywają bardziej drastyczne.http://www.nursing.com.pl/Aktualnosci_Drastyczne_zabiegi_rytualne_60.html

    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0.0/5 (0 votes cast)
    VA:F [1.9.22_1171]
    Rating: 0 (from 0 votes)

 Leave a Reply to Flisz 

Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

*


 © 2024 - Ewolucja religii